W momencie kiedy podjęliśmy decyzję o uczeniu naszego dziecka języka angielskiego, później również kolejnych dzieci, nie znaliśmy pojęcia, dwujęzyczność zamierzona. Kierowaliśmy się intuicją i zdrowym rozsądkiem a efekty naszej pracy owocują dwujęzycznością naszych dzieci.
Z dwujęzycznością zamierzoną zetknęłam się całkiem niedawno, przeszukując Internet w pogoni za informacją o rodzicach nam podobnych. Okazało się, że są osoby i rodzice żywo zainteresowani tematem a dwujęzyczność zamierzona ma swoich zwolenników i przeciwników.
Nie będę się rozpisywać na temat pojęcia dwujęzyczności nienatywnej i strategii możliwych do zastosowania przez rodziców praktykujących dwujęzyczność zamierzoną. Informacji na ten temat jest w sieci mnóstwo, stąd też nie czuję potrzeby ich powielania. Podążaliśmy z mężem własną ścieżką, która ewidentnie się sprawdziła i właśnie o niej jest ten blog.
W związku z tym, iż temat obranej przez nas strategii jest szeroki, planuję w przyszłości poświęć kilka wpisów aby go przybliżyć możliwie najdokładniej. Tymczasem w wielkim skrócie, zapowiadając, że ciąg dalszy nastąpi wspomnę, iż przyjęliśmy strategię mówienia do naszych dzieci możliwie najwcześniej i możliwie najwięcej, aby zanurzyć je głęboko w języku angielskim.
Strategia ta podparta została wykorzystaniem solidnych i sprawdzonych materiałów edukacyjnych opracowanych przez pedagogów anglistów, ogólnodostępnych na polskim i zagranicznym rynku. Zarówno mama jak i tata byli jednomyślni i zgodni co do tego co chcą osiągnąć. Oboje mówili do dzieci po angielsku, używając języka polskiego w rozmowach między sobą (wątek ten dokładniej rozwinę w przyszłym poście).
Właściwie każdy mój wpis to opis określonej strategii i efektów, które uzyskaliśmy. Podpowiedzi, dowody, słowa zachęty, przykłady determinacji i konsekwencji w działaniu. Wszystko po to, aby w możliwie najprostszy sposób podzielić się z zainteresowanymi własnym doświadczeniem, mamy i taty z wykształcenia ekonomistów, nie mających wiele wspólnego z nauczaniem przedszkolnym.
Tym samym chciałam podkreślić, iż dwujęzyczność zamierzona nie jest wyłącznie zarezerwowana dla pedagogów czy anglistów. Oczywiście doświadczenie w tej dziedzinie jest bardzo pomocne. Moim zdaniem, nie jest to jednak czynnik konieczny, aby uczyć własne dzieci języków obcych.
Niemniej jednak zainteresowani mają prawo wiedzieć, że są metody, nazwane i opisane przez innych interesujących ludzi, zgłębiających temat. Ja, osobiście zawitałam na http://www.teachyourbaby.pl, gdzie dowiedziałam się o różnych metodach i strategiach, które można zastosować nauczając własne dzieci. Zastosowana tam strategia różni się nieco od naszej, wierzę jednak, że przyniesie podobne efekty.
Wprowadzenie dwujęzyczności zamierzonej, czy nienatywnej bez znajomości tych pojęć w niczym nie ujmuje Twoim działaniom. Tak samo jak wybranie innej strategii. Nasza intuicja jako matek jest w tym niezastąpiona i jeśli za nią podążamy to nie może być inaczej tylko sukces. Mi akurat pasował OPOL, znam wiele takich mam, które podobnie jak Ty obrały inną strategię i też im fajnie idzie. Szkoda tylko , że ten kurs Helen Doron, o którym piszesz jest niedostępny dla zwykłych ludzi, bo też bym się nim wsparła. Przy okazji życzę Wesołych Świąt, a do życzeń dołącza się moja córeczka z wesołym angielskim Merry Christmas: https://www.youtube.com/watch?v=MGJZF7vNM4g
Nawiążę, szybciutko do kursu Helen Doron. Nie wiem jak to jest w Waszych regionach, jednak u nas kurs ten jest mocno powszechny i bardzo popularny. W naszej miejscowości jest szkoła językowa, w której uczy się maluchy metodą Helen Doron. W pobliskiej miejscowości, oddalonej o 30 km, jest kolejna. W Poznaniu są placówki propagujące ten rodzaj nauki. Wystarczy zwyczajnie je odnaleźć i do nich zawitać. Być może dla chętnych, jest to pomysł na własną działalność, szczególnie Anglistów, myślących o prowadzeniu własnych szkół językowych. Zdaje się, że działa to na zasadzie franczyzy.